Po czym NIE poznasz dobrego trenera personalnego?
Czasami łatwiej jest coś poradzić przez zaprzeczenie. Moje doświadczenia z treningami personalnymi prowadzą przede wszystkim do wniosku, że POZORY MYLĄ. Myślimy, że dana cecha jest wielką zaletą, a tak naprawdę przeceniamy jej znaczenie i przez to nie zwracamy uwagę na coś, co dla odmiany jest istotne.
„Wielkie plusy” trenera
Na początek kilka zalet (nie twierdzę, że nie), ale być może przecenianych…
1. Skończył AWF (wychowanie fizyczne)
To jest osoba, która całe życie wiąże ze sportem i zawsze chciała się nim zajmować. Mamy dużą szansę, że będzie to pasjonat. Dodatkowo, jeśli czegoś się uczył na studiach i jeszcze wszystkiego nie zapomniał, to powinien całkiem nieźle ogarniać anatomię i fizjologię człowieka.
Teraz drugie dno. Czy aby na pewno pasjonat? Może po prostu w szkole średniej nie był szczególnie dobry z niczego, był za to z natury całkiem sprawny fizycznie i dlatego najbardziej lubił WF. Tak jak w szkole nie interesował się biologią czy fizyką, tak samo na studiach zdał te przedmioty na 3 i zaraz zapomniał.
Odnośnie bycia „od zawsze związanym ze sportem”. Parę lat temu na targach FIWE zajrzałam na wykład jakiejś dziewczyny („Czego nie powiedzą ci na kursie na trenera personalnego” – jakoś tak) i ona tam opowiadała, że studiując na AWF wszyscy jej znajomi byli aktywni fizycznie, na stronach internetowych wyświetlały jej się reklamy ciuchów sportowych i była przekonana, że tak to wygląda u każdego. Zaczęła pracę i okazało się, że ludzie z innych branż mają inny tryb życia, a reklamy są kontekstowe i nie każdemu wyświetlają się stroje. Normalnie odkrycie roku.
Ale to potrafi iść dalej. Tworzy się bariera psychiczna, podział na „my i oni”. „Oni” – ci przygarbieni, co robią 2 tys. kroków dziennie, i „my”, ci Świadomi. Tacy ludzie potrafią inżyniera czy prawnika nazwać leniem, bez refleksji, że sami mogli mieć problem np. zdać maturę z matematyki.
2. Jest również fizjoterapeutą
Fizjoterapeuci mają anatomię w małym palcu. Do tego potrafią o 3 kroki do przodu przewidzieć potencjalną przyczynę kontuzji i zalecić nietypowe ćwiczenie korekcyjne.
Sama do niedawna myślałam, że nie może być lepszego połączenia, niż trener będący równocześnie fizjoterapeutą. Pogląd ten wyrobił mi się od oglądania filmików ze szkoły fitness na YouTube, gdzie tacy trenerzy przywoływali różne szczegóły anatomiczne wywracające ćwiczenie do góry nogami. Jednak potem poszłam na kurs trenera i miałam kilka sytuacji, od których ten pogląd mi minął.
- Mieliśmy akurat część praktyczną z ćwiczeń na maszynach. Na kursie była dziewczyna tuż przed obroną magisterium z fizjoterapii. W ramach small talku zagadałam do niej, że wy fizjoterapeuci nie lubicie maszyn, co nie? A ona coś w stylu „weź, ta maszyna jest wspaniała, zobacz możesz sobie wyizolować jakiś mięsień i sobie go ćwiczyć”. Magister, a nie wie, że mięśnie nie pracują w izolacji.
- Kurs dzielił się na dwie części – instruktor siłowni i trener personalny. Pod koniec pierwszej części mieliśmy w grupach ułożyć rozpiskę dla nowego klienta (nie na indywidualne treningi, tylko żeby w 15 min dać mu coś, co będzie mógł sobie ćwiczyć). Ostatnia grupa miała ułożyć plan dla starszego gościa, którego marzeniem jest nauczyć się podciągać. W grupie był fizjoterapeuta i to on prezentował. Wymienił długą listę różnych ćwiczeń pomocniczych, ćwiczeń na ochronę czegośtam, ćwiczeń na wszelki wypadek itd. a nasz wykładowca skomentował to jakoś tak – „dlaczego w całej tej rozpisce nie ma ani jednego ćwiczenia na podciąganie? Klient wyraźnie zaznaczył, że chce nauczyć się podciągać”…
- Ostatnią sytuację przytoczę z kursu o treningu kobiet w ciąży. Prowadząca bardzo ostro wypowiadała o studiach z fizjoterapii. Powiedziała, że współczuje osobom, które muszą rehabilitować się na NFZ u fizjo co są tylko po studiach, bo wystarczy 1 kurs specjalistyczny i w 2 tygodnie dowiaduje się więcej niż po 5 latach studiów. Na deser zostawiam link do filmu pewnego trenera-fizjoterapeuty: „Skąd czerpać wiedzę o treningu? Studia z fizjoterapii coś warte?” (od 4:28 do 5:52) „(…) szybkie obalenie mitu – studia z fizjoterapii mają bardzo małe przełożenie. Moi koledzy na roku bardzo mało wiedzą o treningu siłowym i nie oddałbym żadnego z was w ich ręce (…)”.
Samo to, że na YouTube jakiś fizjoterapeuta robi efekt WOW, nie znaczy, że każdy fizjoterapeuta będzie świetnym trenerem. Wręcz odniosłam wrażenie, że może być niepotrzebnie zafiksowany na szukaniu problemów tam, gdzie ich nie ma. Wystarczy wspomnieć tego dziadka, który chce się podciągać – istniał tylko w formie zdania na kartce papieru, a już miał zapisane mnóstwo ćwiczeń korekcyjnych.
3. Ma wielkie mięśnie
Skoro umiał siebie wytrenować, to musi się znać na treningach.
A tak naprawdę, co Cię obchodzi to jak on trenuje siebie samego? On ma umieć dobrać metody treningowe pod Twój poziom zaawansowania, Twoją budowę, Twoje życie. I tak nie zastosuje zaawansowanych metod treningowych u początkującego, bo do wszystkiego dochodzi się etapami.
Kiedyś Paweł wykupił pakiet treningów u mocno umięśnionego trenera, który był menadżerem siłowni. No i co, skoro się spóźniał, potem w trakcie treningu sobie szedł z kimś gadać i trzeba było go szukać. Treningi były zbyt intensywne, pozbawiające energii na resztę dnia. Trener zalecił znacząco zwiększyć kalorie i pić dużo białka. Efekt po miesiącu treningów? Większa waga i mniej mięśni 🤣
Co tu nie zagrało? U osoby początkującej układ nerwowy musi przystosować się do stresu powodowanego przez trening. Pozytywne efekty treningu powstają podczas regeneracji, więc aby do nich doszło, nie można przesadnie eksploatować organizmu. Trening powoduje mikrouszkodzenia w mięśniach, dopiero w czasie odpoczynku dochodzi do odbudowy i wzmocnienia. Zbyt mocny trening może przynieść odwrotny efekt od zamierzonego – osłabione mięśnie, które nie miały możliwości się zregenerować.
4. Jest internetowym celebrytą lub startuje w zawodach
To akurat nie moje klimaty, nie orientuję się kto aktualnie jest internetowym guru, ale dla zainteresowanych mam fragment artykułu akurat o tym:
Co może pomóc w wyborze?
Oto kilka rzeczy, które być może nie rzucają się aż tak bardzo w oczy jak wyżej wymienione, lecz mogą okazać się znacznie bardziej pomocne.
1. Rekomendacja od znajomego
Rekomendacja stanowi żywy dowód na to, że ktoś współpracuje z daną osobą, jest zadowolonym klientem i widzi efekty. Szczególnie, że ludzie częściej opowiadają o złych rzeczach, niż o dobrych.
Podobnie może zadziałać, jak trener ma coś w rodzaju portfolio osób, którym pomógł, może pochwalić się dłuższymi współpracami i ich efektami.
2. Kupienie mniej treningów – więcej czasu na testy
Trening próbny, pojedynczy trening czy jakiś mały pakiet. Nie od razu ten duży, który się najbadziej opłaca i wychodzi tanio za jeden trening.
Jeśli trener będzie zachowywał się, jakby był co najmniej jakimś lekarzem, że musisz na niego wyczekiwać: czekasz na spóźnienie, czekasz aż skończy z kimś gadać, czekasz aż przestanie gapić się w telefon, trenuje jednocześnie kogoś innego (!!!!!!) – to tracisz pieniądze za 1 trening, a nie za 10.
Jeśli nie podoba Ci się sposób w jaki się komunikuje: zlewa Twoje pytania, używa zbyt trudnych słów, jego sposób motywowania działa na Ciebie demotywująco itp. – tracisz pieniądze za 1 trening, a nie za 10.
Jeśli proponuje jakiś trening, chociaż nawet nie przeprowadził wywiadu – …
3. Zaufanie swojej intuicji
Czynników jest tyle do uwzględnienia, że ciężko ogarnąć temat analizując wszystkie zmienne, bo i tak którąś się pominie. Za to intuicja uwzględnia również takie mniej uświadomione plusy i minusy, które możemy nawet mieć problem nazwać. Trener powinien być osobą, przy której czujesz się swobodnie i masz dobry humor, a nie czujesz się traktowany jak petent w urzędzie.
4. Trener skończył jakiś kurs stacjonarny
Według mnie najważniejszą zaletą kursu jest osadzenie wiedzy o treningach w kontekście anatomii. Na kursie anatomia jest wałkowana niczym matematyka na studiach inżynierskich. Potem ćwiczenia są tłumaczone w odniesieniu do indywidualnej budowy kursantów służących za przykład. Tego nie da się odtworzyć przez jakiś kurs internetowy.
Zawód trenera nie jest w żaden sposób regulowany. Pewną próbę wprowadzenia standardów stanowi organizacja REPs Polska, prowadząca Rejestr Placówek Akredytowanych. Nie znajdziemy tam kursów internetowych za 50 zł, więc chociaż tyle dobrego.
Kurs na trenera pozwala uporządkować sobie wiedzę. Pozwala zweryfikować, co jest mitem powielanym przez kolegów z siłowni, a co ma odzwierciedlenie w twardej wiedzy. Daje możliwość zadawania pytań uznanym autorytetom. To wszystko przekłada się potem na rozumienie tego, co się robi.
5. Trener pracuje ze sportowcami, bądź sam jest byłym sportowcem
Trener sportowców powinien wiedzieć, jak zapobiegać kontuzji, a także powinien widzieć temat trochę szerzej niż przez pryzmat robienia sylwetki do lata. Ciała sportowców muszą być sprawne, a nie tylko ładnie wyglądać. W tym celu nie tylko ćwiczy się siłę, ale poprawia całą motorykę, zakresy ruchu, itp. Zwykły trener personalny też powinien się w tym mniej więcej orientować, ale jednak ma on na co dzień co innego. „Były sportowiec” sam kiedyś regularnie wykonywał trening sportowca, więc też powinien wiedzieć o co chodzi.
Co może wyjść „w praniu”?
Nie każdy przemyślany wybór będzie trafny. Poniżej wypisałam kilka rzeczy, po których można poznać, że od współpracy z trenerem powinno się oczekiwać znacznie więcej.
1. Trener przestaje się starać
Na początku wszystko było idealnie, a po kilku treningach zaczął się spóźniać, czy przestał patrzeć jak ćwiczysz. Wcześniej miał dokładny plan, a teraz wymyśla losowe ćwiczenia, czy też daje jakieś gotowce wszystkim podopiecznym. Zachowuje się, jakby to klient był dla niego.
2. Brak przekazywania wiedzy
Trener po prostu każe wykonywać polecenia. Najlepiej wykonywanie jakichś skomplikowanych ćwiczeń wymagających asysty. Bez niego jesteś bezradny. Po przejściu przez pakiet treningów dalej nie wiesz, które to są podstawowe ćwiczenia.
Niektórzy specjalnie prowadzą treningi w taki sposób, żeby klient przypadkiem nie poczuł się zbyt pewny siebie. Jeszcze zrezygnuje z treningów i co.
Klient może, a nawet powinien oczekiwać edukacji ze strony trenera. Wtedy nawet jeśli uzna, że nie ma sensu kupować więcej treningów, to będzie zadowolonym klientem i w swoje miejsce sam przyprowadzi innych. Może też zechcieć stopniowo uczyć się coraz więcej i na przykład umówić się, że sam zrobi rozgrzewkę (bo już umie) i potem wykorzysta godzinę treningu na coś bardziej ekstra.
3. Posługiwanie się „bro science”
Trener owszem tłumaczy pewne zagadnienia, ale nie w oparciu o twardą wiedzę, lecz o argumenty typu „tak SIĘ robi”, „my tu tak robimy”, „tak jest i tyle”.
To znaczy, że albo sam tego nie rozumie, albo nie chce, by klient to zrozumiał (czyli wracamy do poprzedniego punktu).
Dla mnie osobiście to główny powód, dla którego zrobiłam kurs trenera – trenerzy w większości mówili wzajemnie wykluczające się rzeczy, nie było wiadomo kogo słuchać ani czy te porady są w ogóle czegoś warte. Najczęściej nie są lub są poparte pewnym istotnym „TO ZALEŻY”, do którego przydałoby się odnieść.
4. Straszenie
Obecnie wiele mówi się o siedzącym trybie życia, o świadomym oddychaniu, o treningu medycznym, poprawnej technice wykonywania ćwiczeń.
Przychodzisz jako szczęśliwy, nieświadomy człowiek i nagle dowiadujesz się, że źle oddychasz, źle stoisz, źle siedzisz, źle istniejesz. Ojjjj będzie dużo pracy…
Ruch jest rzeczą normalną. Praktycznie każdy ma w sobie pewne niedociągnięcia i to wcale nie oznacza, że nie można normalnie trenować dopóki się tego wszystkiego nie wyeliminuje (polecam mój wpis Przypowieść na niedzielę: nie jesteśmy tacy poskręcani!). Niemniej da się na tej podstawie stworzyć katastroficzny obraz, w którym klient będzie się bał cokolwiek zrobić sam.
Trzeba starać się wyczuć, na ile te uwagi to jest jeszcze pomoc, a na ile próba naciągnięcia na kolejne treningi.
5. Człowiek-orkiestra
Branża fitness łączy siły wielu specjalistów – nie tylko trenerów, ale też: fizjoterapeutów, psychologów, dietetyków, ortopedów, psychiatrów. Tak jak to zwykle bywa, ciężko być specjalistą od wszystkiego, za to dobrze wiedzieć cokolwiek o wszystkim. Problem się pojawia, gdy ego trenera ma problem przyznać, że na czymś się NIE zna i działa na własną rękę, zamiast przekierować do innego specjalisty.
Jest rzeczą powszechną, że trenerzy rozpisują diety swoim podopiecznym, pomimo że ich wiedza w tym zakresie jest ledwie podstawowa. Potem dostajemy super diety jak np. ta po lewej:
To jeszcze akurat nie jest najgorsze. Środowisko fitness przyciąga nie tylko ludzi, u których w zdrowym ciele mieszka zdrowy duch. Czasami ten duch poważnie cierpi – typowo na anoreksję, bulimię, zaburzenia postrzegania swojego ciała itp. Kiepski trener nie tylko nie widzi potrzeby odesłać tych osób do odpowiednich specjalistów, lecz wręcz potrafi wzmacniać ich zniekształcenia poznawcze (!!!!).
Kolejnym niebezpieczeństwem jest wchodzenie w kompetencje fizjoterapeutów i lekarzy. Obecne trendy w szkołach fitness niejako rysują obraz, zgodnie z którym jeśli nie znasz się na fizjoterapii, to jesteś „dupa a nie trener”. Szczególnie, że ludzie często mają teraz wady postawy od siedzenia i da się to często wyleczyć kilkoma prostymi ćwiczeniami. Jednak wszystko, co wychodzi poza jakiś totalnie podręcznikowy schemat, powinien raczej konsultować z fizjoterapeutą. I na odwrót – fizjoterapeuta może przygotować kilka zaleceń rehabilitacyjnych do robienia sobie z zaprzyjaźnionym trenerem. Kluczem jest tu współpraca, a nie wchodzenie w czyjeś kompetencje dla połechtania ego.
Treningi personalne to dość spory wydatek i do tego czasochłonny, dlatego z pewnością warto przemyśleć, z kim będziemy ćwiczyć. Mi osobiście wyszło, że taniej będzie samemu zrobić kurs, skoro i tak mam ćwiczyć do końca życia 😉 I mimo to dalej często proszę np. Pawła, aby spojrzał na mnie, czy poprawnie wykonuję ćwiczenie.
Szczególnie na początku warto skorzystać z usług trenera, kiedy wszystko jest dla nas nowe. Ważne jednak, by bardziej przypominało to konsultację ze specjalistą, a nie wizytę u wróżki.
Zdjęcie z Freepik.com